Dziewieniszki w czwartek
W stopach niejedno nam się przytrafiło. Jurek niemal zaczął projektować ogród jednego z kierowców, a Basia z Maćkiem dziwnym trafem zamiast do Dziewieniszek trafili do Wilna na noc pod gołym niebem i tańce. Niczym niezmącona czwórka szczęśliwych, a mianowicie Magda, Marysia, Adam i Jaga dotarli do Dziwieniszek, gdzie napotkali pana Kazika i jak możemy się już tylko domyślać, on kierowany natchnieniem nieba, zainteresował się nimi. Z początku zaproponował kawałek trawy na namioty przy swoim domku letniskowym i wskazał wychodek, a z czasem otworzył ów domek, darując tym samym swoje zaufanie. Poznaliśmy mamę pana Kazika, która na wieść, że jesteśmy Polakami, wzruszyła się głęboko, bo sama jest Polką i tęskni za rozmowami w swoim ojczystym języku. Podarowała nam na śniadanie jajka od szczęśliwych kurek. Gospodarz już od pierwszego wieczora zastawiał stół wszystkim, co tylko miał, wyborną słoniną i zapitką. Następnego zaś wieczora, po dniu pracy w jego gospodarstwie domowym, przy przenoszeniu i układaniu drewna z lasu, przy którym sromotnie się namordowaliśmy, zawiózł nas nad jezioro, żeby spłukać z siebie zmęczenie w zimnej wodzie, podziwiać tysiącletniego dęba, a na koniec przyrządził dla nas smakowite szaszłyki na grillu.
Szukaliśmy pracy w miejscowej szkole, ale szkoła jest odnowiona na błysk, a wszystkie gospodarstwa są zadbane. W ten sposób trafiliśmy do pani Danuty Popławskiej, ludowej pani muzyk, której życie jest jedną wielką partyturą. Zaprosiła nas do siebie na „lekcję odpoczynku”, żeby go nas nauczyć. Wizytę zaczęliśmy od zbiorowego mycia czarnych po robocie stóp w wannie. Pani Danuta zapowiedziała nam, że postara się nas wzruszyć. I udało się. Usiadła z akordeonem. Poczynając od popularnych pieśni polskich, przez rzewne rosyjskie, aż do tych które sama napisała. Zakochaliśmy się w piosenkach, które pisała inspirowana swoimimi wnukami, o miłości między wnukiem a babcią. Przy weselnych nutach Jaga w końcu stwierdziła, że „no nie usiedzi” i zaczęło się. Hulanki rozniosły salon, więc przeniosły się do ogrodu, gdzie odtańcowywaliśmy kolejne korowody. Pani Danuta zdradziła nam, że gra na weselach i jest miejscowym specjalistą – zostały już udokumentowane jej wykonania. Na zakończenie zaintonowała Mazurek Dąbrowskiego. Wzruszające uczucie, bo szczerze trzeba przyznać, że nie często mamy okazję śpiewać go w Polsce, a tu na Litwie pojawił się tak naturalnie.
W piątek rano lał deszcz jak z cebra, ale nic to! Wyjechaliśmy do Wilna pokłonić się Matce Boskiej Ostrobramskiej.