|

I po co dzieci mają chorować?

 

Droga z Gostwicy do Beluszy była dla każdego inna. Jeden pan spieszył się na spotkanie z jakimś inspektorem i zaznaczył, że ma tylko 10 minut i tylko kawałek może podwieźć Izę, Luizę, Jula i Magdę. Gdy zadzwonił mu telefon okazało się, że spotkanie się opóźni bo…. inspektorowi stanął zegarek! Komu jeszcze w XXI wieku staje zegarek?! Postanowił więc odwieźć ekipę już do samej granicy, co w kilkudziesięciostopniowym upale naprawdę było małym cudem. Iza z Luizą później większość drogi spędziły na ciekawych dyskusjach ze swoim kirowcą, buddystą Bo, który kilkkrotnie nadłożył drogi do drogi już nadłożonej, by zawieźć dziewczyny jak najdalej. Jaga i Ola Ko. pobiły rekord w ilości złapanych stopów i miały dzień kierowców na „Mar” (Mariusz, Marian, Marek, drugi Marek, Marcin, Martin i Marosz). Dziewczyny w  turbo upale modliły się też o jakieś auto z kilmatyzacją i nie dość, że od razu się zatrzymało, to już wiozło Marysię i Michała. Paula, Ala, Iwona i Lidka cały dzień stopowały we cztery. Natomiast Ola i Jurek z chłopakami nieco zboczyli z trasy, by zajrzeć do naszej ukochanej Znievy.

Wieczorem wszyscy dotarliśmy do Beluszskich Slatin, gdzie mieści się dom dla emerytowanych sióstr szarytek. Chwilę porozmawialiśmy z siostrami, napiliśmy się wody ze źródełka i już mieliśmy rozbijać namioty przy drodze, gdy siostra opiekunka oświadczyła, że właśnie rozmawiała z księdzem Romanem (nie dość, że Roman, to jeszcze kolega naszego księdza Vladka z semianrium!), który już szykuje dla nas miejsca w Rodzinkowie – ośrodku dla rodzin z dziećmi. Chwilę później podjechały trzy samochody. Zapakowano nas i zawieziono do domu w środku lasu. Ksiądz na wejściu powiedział, że super, że jesteśmy. Tak o. Bez wstępów i przedstawień. Super! Okazało się, że wolnych łóżek ma dokładnie tyle, ile osób jest w EuropeWaits. Przypadek?!

Rano po Eucharystii, ksiądz Roman przydzielił nam zadania. Część pojechała zbierać jabłka i przekopywać truskawki u znajomej staruszki w sadzie, część sprzątała ośrodek, a część wklepywała odczyty z gazomierza w arkusz. Dzień po dniu. Odczyt po odczycie. 6 lat.
Kilka razy musieliśmy zmieniać pokoje i ksiądz Romek martwił się, że nie będzie miał dla nas miejsca, ale za każdym razem okazywało się, że ktoś odwołał pobyt, bo coś mu wypadło lub zachorowało mu dziecko. W końcu zaczęliśmy się śmiać, że może niech nas od razu położy w jakiejś sali na ziemi, bo Pan Bóg czyni dla nas cuda na każdym kroku, a „po co biedne dzieci mają chorować”?
Do domu musiał już niestety wracać Michał, który zaskoczył wszystkich i dostał się do Warszawy stopem w kilka krótkich godzin. Mistrz!
Przez cały dzień zaglądaliśmy do kaplicy, w której każdy mógł w każdej chwili adorować Najświętszy Sakrament. Zresztą, jak podkreśla Luiza, mamy ogromne szczęście, że codziennie możemy uczestniczyć w Eucharystii i modlić się w ciszy.

Sobota upłynęła nam na sprzątaniu, plewieniu, piciu hektolirami lokalnej kawy i oczywiście cyferkach. Popołudniu zbiegły się dzieciaki, które są tu na wakacjach i wspólnie puszczaliśmy bańki, machaliśmy flagami, śpiewaliśmy i bawiliśmy się najlepiej na świecie. Flagi okazały się absolutnym hitem wśród dzieciaków, więc te potem chętnie je brały, by wielbić z nami na Mszy.
Wieczorem, w mniejszym już gronie, wielbiliśmy Boga śpiewem i flagami.

Jest niedziela. Odpoczywamy, gadamy, gramy w ping ponga, uczymy się machać flagami i zbieramy się na wycieczkę z księdzem.
Przed nami jeszcze pół dnia i decyzja o tym, co jutro.

 

Similar Posts

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *