Mądrości życiowych kilka księdza Vladka i nie tylko
Poniedziałek, czyli dzień roboczy, rozpoczął się jak zwykle w Znievce od.. jutrzni. Potem oczywiście kawka i ..robota! Ekipa Europe Waits zajęła się sprzątaniem przyklasztornego kościoła. Twierdzimy, że najwięcej zabawy miał Jurek, który z miotełką na długaśnym kiju ściągał kurze z różnych kątów i zakamarków na wysokościach, ryzykując złamanie karku, pod czas gdy inni ćwiczyli mięśnie na trzepaniu dywanów – Michał i Lechu mieli zaliczoną siłkę na biceps na co najmniej miesiąc. Kroku dotrzymywały Jufsy trzepiące krzesła i siedziska. Dalej odkurzanie, mycie podłóg etc czyli Europe Waitsowy standard. Ledwo to się skończyło, zaczęło się przygotowywanie miejsca na festyn, który ma się odbyć za miesiąc, czyli czyszczenie i ustawianie krzeseł, przygotowywanie stołów, a nasze dzielna liderka Ola jako królowa dostała czyszczenie latryny (na szczęście jeszcze nie używanej), ale przyjęła to nad wyraz pokornie 😊.
Popołudniu poszliśmy do pobliskiego hospicjum, żeby zabrać tamtejszych mieszkańców na krótki spacerek na zmarzliny, czyli lody. Zebrała się całkiem spora grupa chętnych i wkrótce już siedzieliśmy wszyscy razem w kawiarence, zajadając lody i śpiewając piosenki. A mamy repertuar całkiem spory, a w nim piosenki ludowe, turystyczne, patriotyczne, uwielbieniowe. Do wyboru do koloru, co tam akurat w duszy zagra. No i oczywiście nasze nowo nauczone dwie piosenki po słowacku. Była radość i wzruszenie, snuły się różne opowieści. Jeden z panów, chodzący o balkoniku, opowiedział nam, że została podpalona trawa, w której spał. Był po 7 operacjach i ledwo chodził, bo miał częściowo spalone nogi, niemniej jego pogodne usposobienie i wdzięczność, jaką emanował, były ujmujące. Za wszystko też był wdzięczny, a zwłaszcza za opiekę Matki Bożej.
A wieczorem – modlitwa i wybieranie nowego miejsca. Wiadomo, że na południe, ale czy Austria czy Słowenia? Padło na Krchschlag, małą miejscowość pod Wiedniem. Zanim jednak ruszyliśmy trzeba było się pożegnać ze Znievą i jej mieszkańcami. Żal było wyjeżdżać i gdyby nie świadomość, że zawsze możemy tu wrócić, płakalibyśmy jak bobry. Moment pożegnania z księdzem Władkiem też się przedłużył, bo to on zabrał nas na pierwszego tego dnia stopa w bardziej dogodne miejsce (Nitranske Pravno) i to do tego wszystkich na raz, bo zmieściliśmy się do kontenera. Dla naszych młodych nie lada atrakcja, dla Luizy i Jagi, które siadły z przodu w szoferce – dalszy ciąg niezwykłych, ba, cudownych opowieści księdza Władko.
Po pierwsze nauka o rozciągliwości czasu i planowaniu – pytany o to jak to możliwe, że mając 750 podopiecznych w 18 domach wciąż znajduje dla nas czas, by spotkać się, pośmiać i porozmawiać, odpowiedział, że planować to on lubi umiarkowanie, ale właściwie to Pan Bóg prowadzi jego kalendarz. Że teraz jest z nami, bo potrzebujemy, by nas wywieźć, za chwilę pewnie ktoś zadzwoni, że coś trzeba i tak z godziny na godzinę, na obowiązkach i spotkaniach upływa czas. A jak się pojawiają trudności, to prosi Ducha Świętego o rozwiązanie i tak się właśnie dzieje.
Po drugie, mijając różnych ludzi w wiosce znał imię każdego i mógł powiedzieć o nim kilka zdań, bo jak nam tłumaczył „jego największym bogactwem są relacje z innymi ludźmi”. Co widać na każdym kroku – miłość i łagodność emanują z księdza Władka. Nie osądza swoich podopiecznych, ale razem szukają rozwiązań trudnych sytuacji.
I tak warto żyć!
W Nitranske Pravno wysypaliśmy się z ciężarówki prosto przed drzwi kościoła, skąd znosiliśmy dekoracje na święto, które niedługo odbędzie się w Znievie (kto wie, kto wie, może zahaczymy o Znieve w drodze powrotnej..) i zobaczyliśmy dom Wincenta A Paulo dla osób starszych. A zaraz potem – do roboty! Czyli kciuki w górę i jedziemy.
PS. Niestety, z powodu błędów na stronie i pomimo wielu prób, nie udało nam się zamieścić więcej zdjęć:(.


