|

Toast na kolanach

W niedzielę złaziliśmy Tibilisi z Edim i jego żoną. Na targu zajadaliśmy się owczym serem i melonem, Jagę panowie ograli w gruzińską grę backgamon, a potem jeden z panów wyciągnął wino własnej roboty i posypały się toasty: za nasze narody, przyjaźń i wszystkich ludzi. Pod wieczór byliśmy na kawie z Dżasną i Francesco, w kawiarni, gdzie średnio na każdego gościa przypadała jedna pani kelnerka. Nie jest łatwo się przestawić z trybu nieustannego ugięcia karku do kamieni na tryb turystyczny. Wcale tego nie chcemy, dlatego wykorzystujemy każdą sytuację, żeby nawiązać kontakt, zamiast ulegać turystycznym trendom.

On Sunday we walked all over Tbilisi with Edi and his wife. We had sheep cheese and melons on the market, Jaga lost a Georgian game of backgammon with some gentlemen and then one of them pulled out a bottle of home made wine and the toasts began. We drank to our countries, to friendship and to all people. In the evening we went for a coffee with Dzansa and Francesco to a cafe, where, more or less, for each guest there was one waitress.

W poniedziałek ruszyliśmy na północny-wschód na skraj parku narodowego, gdzie trafiliśmy do uroczej wsi na końcu świata. I znów spotykamy znajomych znajomych. Przy tamtejszym małym kościele seminarzysta, który jest tam z dzieciakami na kolonii jest w neokatechumenacie w parafii Jurka w Warszawie.

On Monday we set out to the north-east to the edge of a national park, where we found a beautiful village at the end of the world. And again we meet friends of friends. The seminarian in a church there, who was there at a youth camp, is in a neocatechumenal community in Jurek’s parish.

Kiedy chłopaki padli, dziewczyny ruszyły doliną rzeki do wodospadu, ale wpadły pod wodospad wina podczs prawdziwej gruzińskiej supry (uczty) leśników. Śpiewaliśmy na zmianę piosenki no i wznosiliśmy niekończące się toasty. Na klęcząco za matkę, na stojąco na ławkach za przyjaźń polsko-gruzińską. Wychodzenie z supry zajęło nam ok 40 min i musiałyśmy biec. A w tym czasie nasi mężczyźni powrócili do stanu dzikusów. Przy okrzykach bojowych, długimi drągami, z ogromnych głazów wznieśli potężną tamę. Wieczorem przy muzyce z komórek dzieciaków z kolonii i okolicznych mieszkańców Marcin zrobił fluidacje. W kościele najbardziej znanej w Gruzji św. Nino odmówiliśmy nieszpory. Następnego dnia doceniliśmy wspaniałość tamy, kiedy o świcie powędrowaliśmy, aby zażyć ożywczej kąpieli w mrożącym krew w żyłach strumieniu. Chwaliliśmy Boga za cud stworzenia, bo istotnie tylko głupiec mógłby zajmować się czymś innym w tym raju na ziemi.  Po rozmowach z ks. Maciejem ruszyliśmy stopami w drogę. Ale co to były za stopy! Cudowne łady, albo coś w ten deseń, w każdym razie miałam poczucie, że spokojnie można byłoby wykroić kwadrat w podłodze i przebierać nogami, żeby dodać im mocy.

When the boys got exhausted, the girls walked along a river valley to a waterfall, but they ended up under a waterfall of wine during a real Georgian supra (a feast) with a group of forest rangers. We sang songs in turns and endlessly proposed toasts. On our knees to the mother, standing on benches to the Polish-Georgian friendship. Getting out of there took us around 40 minutes and we had to run. Meanwhile our men became wild men again. Raising their voices in battle cries using long poles they build a mighty dam of huge rocks. In the evening Marcin did fluidations to music from the locals’ camp kids’ mobiles. In a church of the most well known, in Georgia, saint Nino we said vespers. In the morning we talked to Fr Maciej over coffee and we started hitching on.

Similar Posts

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *