Wszystko poszło zgodnie z planem
1. Garbor z węgierskiej wioski Pahi nauczył się podstaw niemieckiego trzy miesiące zaraz przed naszym przyjazdem, a tamtejszy ksiądz mówił po polsku, będąc tylko kilka razy w Polsce.
2. W niedzielne popołudnie Branio z Nowego Sadu wybrał się do pracy, mimo że nie miał swojej zmiany. I dzięki temu spotkał dziewczyny na przystanku.
3. Kuba i Paweł po ciężkim dniu stopowania czekali na Magdę i Paulę na umówionej stacji (na obwodnicy Budapesztu, która nie należy do łaskawych dla autostopowiczów) żeby zabrać ich prosto do Polski, a i tak jeszcze musieli się prosić żeby dziewczyny zechciały z nimi pojechać. Takie wybredne.
4. Pani w Suboticy miała już przygotowane pieniądze żeby zapłacić za bilety Basi i Staszka, żeby mogli wydostać się z miasta na kraj (czyli na granicę serbsko-słowacką). a wysiadając jeszcze się okazało że oprócz pieniędzy przygotowała też i batonika na osłodę.
5. Ferka w Bzowiku nie było trzy tygodnie i akurat przyjechał jak my się tam pojawiliśmy, a za tydzień znów go nie będzie przez trzy tygodnie. Podobnie wstrzeliliśmy się z czasem pobytu w Klasztorze Hanki i Ewy.
6. Dwa dni po wysprzątaniu przez nas „serbskiej stajni Augiasza”, czyli domu pielgrzyma w Nowym Sadzie, odbyła się tam nieplanowana uroczystość.
7. Węgier miły akurat wybrał się na zakupy do Budapesztu i dzięki temu wziął popołudniu Basię i Staszka na stopa. Z własnej inicjatywy postanowił odwieźć ich do samej granicy nadrabiając ponad 50 km. Dzięki temu pojawiła się szansa na zdążenie złapania stopa do Polski do zmroku. I stało się. 2 sekundy po zrobieniu kartonu z napisem POLSKA w Sahach zgarnął nas niezastąpiony tirowiec pan Janek i odwiózł nas do Zubrzycy Górnej, zaraz koło Sidziny.
Czy aby na pewno jeździmy bez planu?